piątek, 3 lipca 2015

Przepraszam!!

Bardzo Was przepraszam, że tak długo nie pisałam. Mam nadzieję, ze nie zapomnieliście o blogu i dalej będziecie go czytać.
Jako wynagrodzeni cierpliwości, napiszę opowiadanie, w którym zamieszczę Wasze postacie! Zgłaszać się w komentarzach, kogo postać mam umieścić w opowiadaniu. Musicie podać ejj imię, nazwisko, wiek, zainteresowania i charakter, żebym dobrze opisała :D

poniedziałek, 16 marca 2015

Zemsta jest słodka - dzień drugi

Dzisiaj dodaję kolejną część opowiadania "Zemsta jest słodka", które jest typowym romansidłem dla typowych nastolatek. One zapewne skomentowałby to opowiadanie "Ojejku! Jak słodko!" albo po angielsku, żeby wpasować się w 'modę' "Oh! How sweet!"
Nie chcę nic nie wnoszących komentarzy, więc jeśli nie jesteś typową nastolatką, która jest ślepo zakochana w Justinie Biberze - z chęcią poznam Twoją opinię! BEZ URAZY DLA BIELIEBERS
Od razu dodam, że opowiadanie pisałam trochę na siłę (koleżanka kazała) xD.
Miłego czytania!

Zemsta jest słodka - dzień drugi

Wstaję wcześnie rano. Z resztą, codziennie tak wstaje, ale do cholery, w pół do siódmej to jest wcześnie. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że lekcje zaczynam dopiero o 9:50. Czego się nie robi dla zemsty? Nie ma takiej rzeczy. Dla zemsty można zrobić wszystko.
Myję się, ubieram i idę do kuchni. Całe szczęście mama naszykowała mi kanapkę, więc nie muszę się spieszyć, żeby zdążyć na autobus. Spokojnie zjadam śniadanie, zakładam buty i kurtkę, biorę plecak i wychodzę z domu. Pod drodze na przystanek spotykam kilku kolegów i idziemy razem, ale wszyscy są tak niewyspani, że nasza rozmowa kończy się na „Cześć”, a dalsze kilkadziesiąt metrów pokonujemy w milczeniu. Dochodzimy na przystanek, akurat w tym momencie, w którym podjeżdża autobus, więc wsiadamy do środka i jedziemy do miejsca tortur, potocznie zwanego gimnazjum.
Wchodzę do szatni, gdzie już czeka na mnie Jane.
-Hej! Jak ci się spało? – pyta rozbudzonym, pełnym energii głosem.
- Ok. – odpowiadam krótko. Powinna się domyślić, że jeszcze się nie obudziłam. Przecież wie, że nie raz siedzę prawie do rana przed komputerem i stukam w klawiaturę, czego wynikiem jest coś, co inni nazywają opowiadaniami. Ja raczej by powiedziała, że to zbiór słów nie mając ładu, ani składu, a tym bardziej sensu. Cóż… O gustach się nie dyskutuję. Nawet trochę się cieszę, że niektórym podoba się praca moich palców, które wieczorami stukają i stukają w klawisze. W ten sposób tworzą się literki, ale czym to będzie, jeżeli komputer się zresetuje. Zniknie. Zniknie tak samo, jak my kiedyś znikniemy z tego świata. Na początku będzie mi szkoda tych pikselowych słów, ale później stworzę nowe i prawie zapomnę o tych. Po naszej śmierci, ktoś zapłacze raz, może dwa, ale co to ma za znaczenie, jeżeli po krótszym lub dłuższym czasie znajdzie sobie nowych przyjaciół i prawie o nas zapomni? Nie ma żadnego.
W trakcie moich przemyśleń Jane zapewne coś mówiła, ale widzi, że jestem ledwo przytomna, więc nie powinna się zdziwić, jeżeli stwierdzę, że nic do mnie nie mówiła, albo że jej nie było w szatni.
- Tak, jasne – przytakuję, żeby nie wydało się, że nie słucham i prawie śpię.
Po kilku, może kilkunastu minutach zaczynam kontaktować w miarę normalnie i nie zachowuję się już, jakbym miała potężnego kaca, więc idziemy do świetlicy i zaczynamy obmawiać plan działania. Dzisiejszy wcale nie miał być trudny. Obiady w szkole jemy we troje: ja, Jane i Michael, więc nie będzie problemu. Co prawda, Mich przeważnie siedzi przy stoliku ze swoimi kumplami ze starszych klas, ale jest na tyle uprzejmy, że jeśli go poprosimy, zgodzi się z nami usiąść. Dalej wszystko potoczy się swoim torem. Kilka drobnych uśmiechów i viola, na dziś powinno starczyć.
Kończymy obmyślać plan i zajmujemy się nauką, bo przecież czarownica Selvars może zrobić niezapowiedzianą kartkówkę, a mamy jeszcze godzinę, zanim zaczniemy lekcje, więc możemy jakoś wykorzystać ten czas.
O godzinie 9:40 dzwoni dzwonek na przerwę. Wychodzimy ze świetlicy i udajemy się do sali lekcyjnej… Poprawka – sali, w której niewyspani uczniowie są zmuszani do myślenia. O tak, ta nazwa zdecydowanie bardziej pasuje.
Pierwsza lekcja mija w miarę dobrze, nawet udaje mi się nie usnąć. Następna jest matma.
- Uczyłaś się? – zagaduje jedna z moich koleżanek, Dominika.
- A po co? Pani chyba nie będzie pytać, co nie? Obliczać te różne pola umiem.
- Dzisiaj jest kartkówka z trzech ostatnich lekcji.
- No chyba sobie żartujesz? Przecież ja to zawalę! – krzyczę rozdrażniona. Jak mogłam o tym zapomnieć? Przecież powinnam mieć to zapisane w zeszycie. Chwila… Ja mam to zapisane w zeszycie, tylko szkoda, że nie mam zeszytu. Tak to jest pożyczać zeszyty komuś, kto chodzi do szkoły co drugi dzień. No trudno. Trzeba liczyć na trochę szczęścia.
Dzwoni dzwonek, który obwieszcza początek męczarni umysłowych.
- Kolejną porcję tortur dzisiejszego dnia czas zacząć – mówię, po czym odnajduję wzrokiem Jane i posyłam jej smutny uśmiech.
Lekcja toczy się normalnie, czyli nudno. Zupełnie nie zwracam uwagi na to, co dzieje się w klasie. Od czasu do czasu zerkam tylko do zeszytu Aleksa, który siedzi za mną, żeby dowiedzieć się, które zadania powinnam mieć zapisane w zeszycie. Ostrożności nigdy za wiele, a nie chciałabym być przyłapana na nie zapisywaniu zadań.
W pewnej chwili wpadam na pewien pomysł, co prawda trochę ryzykowny, ale jednak błyskotliwy (jak wszystkie moje pomysły, skromnie mówiąc). Postanawiam nie przepisywać zadań od Aleksa, ani od nikogo innego. Pod koniec lekcji wcisnę Michaelowi kit, że zapomniałam zeszytu i poproszę go, żeby mi pożyczył. Tak. To będzie dobry pretekst, żeby do niego zagadać.
Mój idealny plan wiedzie się idealnie. Mich z uśmiechem pożycza mi zeszyt. Parę ruchów rzęsami, sztuczny rumieniec i uroczy uśmiech. To w zupełności wystarcza, żeby zainteresował się mną. Teraz pozostaje udawanie niedostępnej. Niech się postara. Nie ważne, że chodzi z łaciatą, włochatą świnią Charlotte, nie oprze się chęci flirtu.
Po lekcji razem z Jane idziemy wolnym krokiem do stołówki. Zazwyczaj biegniemy, żeby byś na początku kolejki, ale teraz mam inny plan. Dochodzimy do końca ogromnej kolejki i rozglądamy się za kimś znajomym, kto mógłby nas przepuścić (czytaj: Michael).  Odnajduję go wzrokiem i każę Jane zaczekać, aż ją zawołam, a sama idę w jego stronę. Oby mnie nie zobaczył dyżurny, który pilnuje dzieciaków stojąych w kolejce, żeby się nie „wpychały”. Dochodzę do niego lekko przyśpieszonym krokiem, ładnie się uśmiecham i pytam:
- Hej, Mich, przepuścisz mnie, no nie?
- Jasne, ciebie zawsze – dodaje z zadziornym uśmieszkiem. Miałam rację, że się nie oprze, szczególnie, kiedy zacznę odpowiadać na jego zaloty.
- Jak miło – mówię, delikatnie przeciągając wyrazy.
- Lubię sprawiać ludziom przyjemność. Szczególnie dziewczynom, a jeszcze szczególniej tobie – zauważam w jego oku błysk spowodowany chęcią przejścia do rzeczy, ale wie, że nie może. Ma dziewczynę, co postanawiam mu przypomnieć.
- Zapominasz się kolego. Jesteś z Charlotte – uśmiech nie znika mi z twarzy, ale nie jest też wyraźny. Czai się delikatnie gdzieś w kącikach ust. Muszę pamiętać, że nie mogę mieć banana na twarzy.
Odwracam się za siebie, żeby zawołać Jane, tym samym zmuszając Michaela do czekania z odpowiedzią. Nie mogę dać po sobie poznać, że mi zależy. Bo nie zależy. Przynajmniej nie na nim. Na zemście – owszem, na Michaelu – nie.
Jane podchodzi i staje za mną wyprzedzając jakichś chłopaków.
- Co tam, gołąbeczki? – prowokuje moja przyjaciółka. Widocznie ma niezły ubaw z mojego dokładnie dopracowanego planu i chce zobaczyć moją reakcję na coś, czego nie planowałyśmy.
- Bardzo dobrze, właśnie rozmawialiśmy o Charlotte – odpowiadam udając, że sugerowanie, że jesteśmy w sobie zakochani mi nie przeszkadza. Mich też się nie sprzeciwia, więc ciągnę dalej to, co zaczęła Jane. – Wiesz, my takie gołąbeczki zakochane, ale z nią będzie problem. Nie będzie chciała znieść myśli, że Mich ją rzuci. Aż mi się jej szkoda zrobiło – śmiejemy się we dwie głośno. Nasz towarzysz jedynie się uśmiecha, ale szybko podejmuje wątek.
- Czy ja o czymś nie wiem, Meg?
- Nie pamiętasz wczorajszej nocy? Przecież było tak miło.
- A, to o to chodzi. Cóż, muszę przyznać, że znasz się na rzeczy.
- Ty również.
- Miło słyszeć komplement z twoich ust.
- A co, są takie piękne, że najlepsze komplementy padają właśnie z nich – bardziej stwierdzam, niż pytam.
- Ależ oczywiście. Są takie… takie… - tu robi małą przerwę – seksowne.
- Ty też masz coś seksownego – mierzę go wzrokiem od dołu, zatrzymując wzrok sekundę dłużej poniżej bioder.
Wszyscy wybuchamy głośnym śmiechem powstrzymywanym od początku tej rozmowy. Właśnie zmieniłam idealnego chłopaka idealnej dziewczyny w istnego diabełka.
I dobrze mi z tym.
***
Jemy obiad w dobrych humorach, co jakiś czas wybuchamy głośnym śmiechem. Pod koniec przerwy, jak przewidziałam, koło wejścia na stołówkę stoi już szanowna świnka. Pora przejść do bardziej zdecydowanego flirtu.
- Ci nauczyciele chyba zwariowali. Mamy szafki, a podręczniki i tak musimy nosić, bo zadają multum pracy domowej. Dzisiaj myślałam, że nie doniosę plecaka pod salę matematyczną – prowokacja do pomocy. Mich jest dżentelmenem. Na pewno zaproponuje, że zaniesie mój plecak.
- Mam tak samo. Za każdym razem, kiedy podnoszę torbę z książkami, mam wrażenie, że zaraz się rozerwie – Jane pomaga mi podtrzymać temat, ale zaraz poprawia się i mówi, że jej starszy brat przez całą drogę do szkoły niósł jej torbę i pomaga jej, kiedy mamy lekcje na najwyższym piętrze.
- Może ci pomóc z plecakiem, Meg? Bo widzę, że Jane ma swojego służącego – parskamy śmiechem.
- Nie chciałabym, żebyś był moim służącym. Miano rycerza pasuje bardziej – odpowiadam ironicznie – A co na to Charlotte? Nie będzie zazdrosna?
- Nie powinna mieć z tym problemu.
- Dzięki wielkie – szybko upewniam się, czy wieprzowina nadal nas obserwuje i kiedy orientuję się, że nie spuszcza z nas oczu, daję Michaelowi słodkiego buziaka w policzek – Jesteś kochany.
- Wiem
- Twoja skromność mnie peszy.
- Oj, niedobrze. Rycerz nie powinien peszyć swojej damy – kolejny wybuch śmiechu – W imię rycerskiego honoru pozwól, że odniosę twój talerz, panienko.
Rada do wszystkich chłopców. Średniowieczny szyk zdania i francuski akcent to nie jest dobre połączenie!
Mich odnosi naczynia po naszej trójce i wychodzimy uśmiechnięci z pomieszczenia. Chłopak jest tak zajęty rozmową z Jane, że zapomina o swojej dziewczynie i mija ją bez słowa. Ja zdążam posłać jej złowieszczy uśmieszek i znów odwracam wzrok w stronę przyjaciół.
***
Kiedy wracam do domu jestem zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek. Piszę kilka stron w pamiętniku, szczegółowo opisując powodzenie mojego planu i zasypiam.

niedziela, 8 marca 2015

True love, big love, my dreams

Dzisiaj postanowiłam dodać miniaturkę z serii Gruee/Tey. Jest to typowe romansidło dla dziewczyn, więc z okazji dnia kobiet życzę Wam spełnienia marzeń, cierpliwości do chłopców i takiego chłopaka, jakim jest Tey w tej miniaturce.
Panowie też mogą poczytać i się czegoś nauczyć.
Od razu mówię, że miniaturka miała być wstępnie rozdziałem ale zapomniałam o wątku dotyczącym Mistrza Eliksirów, więc przerobiłam to na typowy romans. Opowiadanie było zaczęte jeszcze przed świętami i nie miało szans na skończenie, ale jedna osoba poprosiła mnie, żebym napisała jakąś miniaturkę o Gruee, więc publikuję :D
Przy okazji dedykuję to Mariance Klimczak :D

True love, big love, my dreams

Siedziałam na błoniach. Patrzyłam na spadające powoli płatki śniegu. Widok był przepiękny. Ogromny Hogwart pokryty białym puchem i zamarznięte jezioro. Zakazany Las wyglądał z daleka jak magiczna kraina opisywana w bajkach. Wszystko to było przepiękne. Właśnie za takie widoki kocham zimę. Siedziałam tak i myślałam o wszystkim co się do tej pory wydarzyło. Poznałam Elisę, moją najlepszą przyjaciółkę. Jest wspaniałą osobą. Nie wiem jakby wyglądał dzisiejszy dzień gdybym jej nie znała. Może już bym nie żyła, albo dawno wyrzuciliby mnie z Hogwartu. Jest jeszcze Tey. Przyjaźnimy się od dawna i jest trochę starszy. Cóż, nikt nie powiedział, że jeżeli ty się w kimś zakochasz, to ta osoba musi kochać ciebie. Nikt tak nie powiedział, to prawda, ale jestem na tyle tępa żeby mieć nadzieję. Wiem, że wszyscy powtarzają że ona jest matką głupich. Przyznaję się jestem głupia i to bardzo. Za bardzo. Nikt inny nie wierzyłby, że może się zdarzyć jakiś cud i Tey by mnie pokochał. Nauczyłam się już z tym żyć. Wolę siedzieć przy nim cicho i się z nim przyjaźnić, mieć go blisko siebie, móc go przytulić i pocałować w policzek, niż powiedzieć kilka słów za dużo, znaleźć się w bardzo niezręcznej sytuacji i go stracić. Jutro Wigilia. Może jednak stanie się jakiś cud? Może on mnie jednak kocha? Przecież jego przyjaciel mówił mi że z kimś rozmawiał o jakiejś dziewczynie. Podobno nie wie jak jej coś powiedzieć. W tym tkwi problem. Nie wiem jaka to dziewczyna  i co chce jej powiedzieć. Może to być każda. 99 procent dziewczyn w szkole się w nim podkochuje. Jest jednak różnica między mną, a resztą. Ja go znam od zawsze, a one widziały go parę razy, więc może to mnie miał wtedy na myśli. Kto wie? Z resztą, nie powinnam teraz o tym myśleć. Muszę wybrać się do Hogsmead żeby kupić prezenty gwiazdkowe dla Teya i Elisy. Wigilia już za 4 dni a ja nadal nie mam pomysłu na upominki. Muszę się dogadać z Elisą co do prezentu dla Teya. Chciałyśmy się zrzucić i kupić mu coś droższego. Myślałyśmy nad nową miotłą, ale jest za droga i zdecydowałyśmy, że kupimy jakaś książkę o Quidditchu.
Wstałam z ziemi i udałam się w stronę zamku. Byłam już przy drzwiach gdy nagle ktoś zakrył mi oczy.
- Gdzie tak kopytkujesz, Młoda? – odezwał się przyciszony głos tuż za moim uchem.
- Tey! Hahaha. Cześć! – Powitałam go ze śmiechem i odwróciłam się w jego stronę. – Chciałam poszukać Elisy, ale jak zwykle wykorzystujesz swój dar w psuciu moich planów. – Odparłam nadal się śmiejąc.
- Hej! To nie ja ciągle siedzę w twoich myślach i nie pozwalam przestać o mnie myśleć!
- Czubek z ciebie. – powiedziałam i szturchnęłam go łokciem.
- Wiem. – powiedział po czym podniósł mnie wysoko nad głowę i zaczął się kręcić wokół własnej osi. – Ale to nie ja udaję samolot latając w kółko.
Roześmiałam się. Postawił mnie na nogi i pocałował przyjacielsko w czoło. Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wielkiego drzewa. Dobiegliśmy tam i zaczęliśmy się przepychać. Po długiej „walce” przewrócił mnie na ziemię, a ja pociągnęłam go za sobą.  Turlaliśmy się po śniegu śmiejąc się. W momencie, kiedy ja leżałam na ziemi, Tey przytrzymał mnie i nie pozwolił obrócić się znowu. Leżeliśmy tak. Byliśmy bardzo blisko siebie. Nasze usta prawie się stykały. Wystarczyłoby zrobienie malutkiego, prawie nie widocznego ruchu, i pocałowalibyśmy się, ale nie chciałam robić tego ruchu pierwsza. Chciałam żeby on zauważył to, co ja w czułam. Tey patrzył się na moje usta, ale, kiedy zorientował się, że to zauważyłam, od razu przeniósł wzrok na moje oczy. Patrzył w nie głęboko, jakby chciał zobaczyć, co dzieje się w mojej głowie. Działo się w niej dużo. Zdecydowanie za dużo, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Patrzyłam w jego oczy równie intensywnie. Myślałam o wszystkim. Czy gdyby mnie teraz pocałował, bylibyśmy ze sobą? Jeżeli tak, to co by było gdybyśmy kiedyś zerwali? Czy nadal byśmy się przyjaźnili? Dręczyły mnie te pytania, ale z drugiej strony bardzo chciałam, żeby mnie pocałował. Chciałam poczuć jego usta na moich. Kochałam go, a tego nic nigdy nie mogło zmienić. Podobno najpiękniejsza miłość rodzi się z przyjaźni. Miałam taką nadzieję. Pragnęłam teraz jego miłości. Chciałam, żeby się okazało, że on czuje to samo do mnie. Chciałam tego pocałunku najbardziej na świecie. Pragnęłam tego jednego i miliona następnych, ale nie mogłam zdradzić tego pragnienia. Nie byłam pewna czy on czuje to samo. Nie wiedziałam, czy on też tego pragnie. Gdyby tak nie było, a moje uczucia wydałyby się, mogłoby się bardzo skomplikować. Nie wiem jakby to przyjął. Przyjaźnimy się od zawsze. Czy nasze stosunki nie uległyby zmianie? Czy nasza przyjaźń by się nie skończyła? Czy byłoby tak jak zawsze? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, więc nie mogłam ryzykować. Miałam tylko nadzieję, że on czuje to samo, co ja i kiedyś mi to powie.
Toczyliśmy walkę na spojrzenia, aż w końcu Tey wykonał ten minimalny ruch. Pocałował mnie, a raczej dał buziaka. Mały buziak, nawet nie w pocałunek, ale delikatne zetknięcie się jego ust z moimi dał mi pełnię szczęścia. Moje spojrzenie złagodniało. Nie patrzyłam już tak intensywnie w jego oczy. Patrzyłam lekko, delikatnie, luźno. Oczy miałam jakby za cieniutką mgiełką. Mgiełką szczęścia, mgiełką radości, mgiełką rozkoszy. Mgiełką miłości.
- Chciałaś tego, prawda? – spytał Tey głosem pełnym czułości. – Czekałaś na to
- Mhmm – mruknęłam. Nie wypowiedziałam żadnego słowa, bo nie byłam w stanie, jedyne na co było mnie stać, to cichy pomruk. Czułam, że moje policzki robią się czerwone, a usta rozciągają się w uśmiechu. Nie panowałam już nad tym. Musiałam chociaż w minimalnym stopniu wyrazić swoje szczęście.
- Jeszcze? – szepnął mi prosto do ucha, po czym musnął jego płatek ustami. – Chcesz? – pytał czułym, a zarazem tajemniczym głosem.
Wydałam z siebie coś podobnego do mruknięcia pomieszanego z jękiem rozkoszy na potwierdzenie. Chciałam. Bardzo chciałam, a on to wiedział. Przysunął się najbliżej, jak tylko mógł. Wtuliłam się w jego ciało i patrzyłam mu w oczy. Oblizałam delikatnie górną wargę.
- Nie drażnij mnie w ten sposób – jęknął cicho.
Nasze usta znów dzieliły tylko centymetry, a zaraz potem zetknęły się. Delikatnie przejechał po moich wargach językiem, zachęcając mnie, żebym je rozchyliła. Zrobiłam to. Jego język delikatnie pieścił mój, a później oba złączyły się w dzikim tańcu. Pocałunek jest trochę jak tango. Najpierw powoli, delikatnie, a kiedy obie osoby poczują rytm, zaczyna się szybki, zawzięty i przepełniony erotyką taniec. Cudowną chwilę przerwał nam Marcus, kolega Teya.
- Ekhm . Nie chciałbym przeszkadzać, ale stary Filch jest na ciebie wściekły, Tey.
- A za co znowu? Chyba się nie obraził za to, że po prostu nie lubię jego zapchlonego kota. – odpowiedział Pan Idealny, który kończąc pocałunek położył się koło mnie i splótł nasze dłonie.
-Nie wiem, stary, ale radziłbym ci mieć się na baczności, podobno paru uczniów już przez niego kiblowało.
-Pff. Akurat jego się nie boję. Już bardziej przeraża mnie Trelawney. Ona i to jej wewnętrzne oko. Serio, aż można dostać ciarek na plecach. – próbował udawać poważnego.
Jego kumpel odszedł, zostawiając nas w spokoju, a Tey dał mi jeszcze przelotnego buziaka i wstaliśmy, ciągle trzymając się za ręce. Nie puścił mojej dłoni zaraz po podniesieniu się z ziemi, jak robił to zazwyczaj, ale faktem jest też to, że zazwyczaj (czytaj: nigdy wcześniej) się nie całowaliśmy. Poszliśmy razem do pokoju wspólnego. Siedzieliśmy na kanapie i rozmawialiśmy z innymi. Ciągle trzymaliśmy się za ręce i myślałam, że w plotkarskiej społeczności Gryfonów, zaraz wszyscy będą szeptać, ale jednak nikogo nie zdziwił ten fakt. Czułam się przy nim bardzo swobodnie. Już nie traktował mnie jak siostry. Teraz przytulał mnie i trzymał za rękę, żeby zaraz móc złożyć na moich ustach kolejny pocałunek. 

środa, 18 lutego 2015

Liebster Blog Aword

Cześć! Dzisiaj przychodzę do Was z pierwszym (najprawdopodobniej ostatnim) postem, który nie zawiera opowiadania.
Przejdźmy do rzeczy. Zostałam nominowana do LBA przez Aleksandrę Małecką.
Odpowiedzi:
1. Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?
Odp. Czytać książki, jeździć konno, spotykać się z przyjaciółkami.
2. Czy jest coś, co chciałabyś w sobie zmienić?
Odp. Chciałabym umieć normalnie rozmawiać z osobami, na których mi zależy.
3. Jak długo prowadzisz bloga?
Odp: Od stycznia
4. Jaka jest Twoja najlepsza cecha?
Odp. Szczerość (?)
5. O czym marzysz?
Odp. O własnej stajni (jeźdźcy rozumieją :D )
6. Miejsce, które najbardziej chcesz odwiedzić, to...
Odp. Hiszpania
7. Co najbardziej Cię odstrasza u innych?
Odp. Kłamliwość
8. Jesteś osobą towarzyską czy raczej nieśmiałą?
Odp. Raczej towarzyską
9. Jaką część garderoby lubisz najbardziej?
Odp. Wszystkie bluzki w paski <3
10. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
Odp. Od dawna pisałam opowiadania, ale nigdzie nie chciałam ich publikować. Były tylko dla mnie. Kiedyś zobaczyłam, że inni prowadzą blogi, na które wrzucają różne opowiadania, historie, bajki, czy co tam piszą, postanowiłam spróbować. Oto jestem :D
11. Jak wyobrażasz sobie Twoją przyszłość?
Odp. Zależy jak daleką. Na razie planuję iść na studia, o pracy pomyślę kiedy indziej, bo aktualnie zmieniam zdanie co minutę :D

Mam nadzieję, że nie zrazicie się co do mojego bloga przez ten post i nie pomyślicie że zrobię z tego jakąś "lajfstajlówkę".
Teraz muszę nominować 11 blogów. No więc:
Kwiat na deszczu
For Fit Shape
All and Nothing
(później dodam następne xD)

Oto pytania:
1. Jak długo prowadzisz bloga?
2. Jaka jest twoja największa pasja?
3. Gdybyś mogła cofnąć czas, jaką datę byś wybrał/a?
4. Ulubione jedzenie
5. Ulubiona książka
6. Ulubiony film
7. Czy, gdybyś miał/a możliwości finansowe, wpłaciłabyś pieniądze na fundację charytatywną?
8. Od czego jesteś uzależniony/a?
9. Co sądzisz o przyjaźni damsko-męskiej (najbardziej sporny temat) ?
10. Ulubiony sport
11. Największe marzenie

niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki pedszkolaka

Dzień dobry! Wczoraj były Walentynki (rzygam tęczą), więc wstawiam Wam opowiadanie walentynkowe. Miłość przedstawiona oczami kilkuletniej dziewczynki. Liczę na komentarze!

Walentynki przedszkolaka 

Kochany Pamiętniku!
Wczoraj nauczyłam się mówić „r”!
Dzisiaj są walentynki. W przedszkolu pani nic o tym święcie nie mówiła, ale dowiedziałam się o nim od kuzynki, która jest już duża. To jest święto zakochanych!
Tatuś rano dał mamusi bardzo duże pudełko z bardzo małymi czekoladkami w środku, ale mamusia się nie złościła, że czekoladki są bardzo małe, bo było ich bardzo, bardzo, bardzo dużo. Pewnie tatuś kupił ich milion, albo więcej. Do czekoladek dołączył też wielki bukiet takich czerwonych kwiatków i mówił że to są róże. Oj głupiutki ten tatuś, przecież nie mogą to być róże, jeżeli są czerwone. Wszyscy wiedzą, że czerwone są czerwienie, a róże – różowe! Tatuś nie uczył się chyba za dobrze w szkole. Kiedy mamusia dostała od niego prezent powiedziała mu, że swój dostanie wieczorem i go pocałowała. Całowali się długo. Nie wiem, jak oni tyle czasu mogą wytrzymać bez oddechu, chyba zmienili się w ryby.
Kiedy skończyli, zawieźli mnie do przedszkola. Szybko zdjęłam kurteczkę, zmieniłam buciki i pobiegłam do sali. Jestem już w grupie słoneczek i bawię się w największej sali w przedszkolu.
Wczoraj razem z moją dużą kuzynką zrobiłyśmy walentynkę, dla chłopczyka, którego kocham. To znaczy on kocha mnie, a jeśli on kocha mnie, to ja kocham jego. Jak będziemy duzi to weźmiemy ślub i będziemy mieszkać razem w ładnym domu tak jak mamusia i tatuś.
Jak tylko zobaczyłam mojego ukochanego, Mikołajka, na którego wszystkie dzieci mówią „Misiu”, od razu do niego pobiegłam i dałam mu różową karteczkę w kształcie serduszka. W środku było napisane „Kocham Cię”, ale Misiu powiedział, że nie umie czytać jeszcze pisanych literek, więc przeczytałam mu to. Bardzo się ucieszył i powiedział, że on mnie też kocha i to tak mocno jak dorosły. Spytał się mnie, czy możemy być chłopakiem i dziewczyną, tak jak to jest na filmach, ale ja oglądam tylko bajeczki, więc Mikołajek musiał mi wytłumaczyć na czym to polega. Powiedział, że jeżeli chłopczyk i dziewczynka się kochają, to chłopczyk pyta dziewczynkę, czy chce z nim chodzić i ona się wtedy zgadza i chodzą za rękę, przytulają się i się całują. Ani mnie, ani jemu nie spodobał się pomysł z całowaniem, więc postanowiliśmy zmienić trochę zasady i usunąć całowanie się, ale dodać bawienie się pluszakami. Misiu bardzo mocno mnie przytulił i jeszcze raz powiedział, że mnie kocha. Nie mogłam się powstrzymać dałam mu buziaczka w policzek. Cały się zarumienił, ale na buzi miał wielki uśmiech. Cały dzień trzymaliśmy się za rączki. No prawie, bo tylko przy obiadku się puściliśmy, ponieważ musieliśmy zjeść.  
Po leżakowaniu podeszliśmy do pani i poprosiliśmy ją o kartkę do rysowania. Wzięliśmy kredki i zaczęliśmy rysować. Ja z jednej strony narysowałam pół serduszka, a w środku piękną panią w białej sukience i długim welonie. Misiu dorysował drugą połówkę serduszka i wysokiego ładnego pana w ciemnym garniturze. Zgodziliśmy się, że tak będziemy wyglądać, kiedy już będziemy tak duzi, jak nasi rodzice.
Mama przyszła po Mikołajka wcześnie, a ja chciałam się jeszcze z nim bawić. Podeszliśmy razem do jego mamy, ciągle trzymając się za rączki i Misiu powiedział, ze jesteśmy chłopakiem i dziewczyną i chodzimy razem. Jego mamusia była bardzo miła i powiedziała, że to super, że się kochamy i przytuliła nas oboje. Później przeprosiła mnie, że nie mogę się dłużej bawić z jej synkiem, a ja powiedziałam, że nic się nie stało, chociaż było mi przykro. Po prostu nie wypada mówić ludziom, ze jest ci przykro. Ostatni raz przytuliłam Misia i odwrócił się. Chciał już wyjść, kiedy mama go spytała:
- To nie pocałujesz swojej dziewczyny na pożegnanie?
- Umówiliśmy się, że bez całowania, bo przecież to jest be. Jeśli nie można pić z czyjegoś kubka, bo dotykał go ustami, to jak można kogoś pocałować?
- Co to za miłość bez całowania? Przecież ja z tatusiem się całujemy.
- A jeśli ją pocałuję, to ona będzie wiedziała, że kocham ją tak mocno, jak dorosły?
- Na pewno.
Mikołajek podbiegł do mnie, splótł rączki za plecami i pocałował mnie w usta. Było cudownie. Nie całowaliśmy się tak długo, jak mamusia i tatuś, ale to dlatego, że oni całowali się już bardzo dużo razy, a to był nasz pierwszy pocałunek.
Ja bardzo kocham Mikołajka. Widziałam, że tatuś z mamusią mają takie złote pierścionki na paluszkach i mówią, że to im przypomina, jak bardzo się kochają i ze dostali je w kościele, kiedy brali ślub. Ja i Mikołajek też chcemy takie mieć.
Dowiedziałam się też, że mogę do niego mówić „Skarbie, Kochanie, Kotku, Misiaczku, itepe”.
W przyszłości chcę mieć razem z moim Skarbem malutkiego synka, którego nazwiemy Piotruś!

Marzenia właścicielki pamiętnika się spełniły ♥

czwartek, 12 lutego 2015

Mistrzostwa

Dzisiaj coś nawiązującego do MŚ w piłce ręcznej i jednocześnie prezent urodzinowy dla mojej siostry! 100 latek, Kamilko, spełnienia marzeń! Kocham Cię!

Mistrzostwa

Ciepło. Bardzo ciepło. Wręcz gorąco, a nawet upał. Bardzo lubię lato, ale pogoda panująca w Katarze, to jednak mała przesada. Przecież utaj się nie da robić nic, co wymaga najmniejszego wysiłku fizycznego.
Mimo wszystko bardzo się cieszę, że tu jestem. Ja po prostu bardzo lubię na wszystko narzekać. Nie znajdzie się na świecie nic, czego nie dałabym rady skrytykować. Wbrew mojemu narzekaniu na wszystko, co jest dookoła w Katarze jest naprawdę bardzo miło. No, może poza tymi wszystkimi szejkami, którzy chodzą w białych chustach na głowach. Idąc przez miasto można się poczuć bardzo nieswojo. Większość ludzi, którzy cię mijają ma brody, jest ubrana na biało, ma oryginalne nakrycia głowy wspomniane w poprzednim zdaniu i jest bogata. Naprawdę bogata. Naprawdę strasznie obrzydliwie bogata. Nic dziwnego, skoro śpią na ropie, ale bez przesady!
Przejdźmy do rzeczy. Jestem tu razem z siostrą i paroma znajomymi. Termin ferii przypadł tak, że mogliśmy odwiedzić Katar akurat w czasie mistrzostw świata w quidditchu. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani, szczególnie, że jutro nasza reprezentacja gra mecz półfinałowy. To nie byle jaki półfinał, bo zmierzymy się z reprezentacją gospodarzy. Ogólnie nie obawialibyśmy się meczu z Katarem, bo to przecież nieprawdopodobne, żeby Katarczycy wygrali mecz półfinałowy z Polską. Katarczycy nawet nie doszliby bo półfinałów. Problem tkwi w tym, że tylko kilku zawodników grających w tej reprezentacji pochodzi z Kataru. Większość to Europejczycy, którzy zapewne dostali niemałą sumę pieniędzy za przyjęcie tymczasowego obywatelstwa na czas mistrzostw. Patrząc na to z logicznej strony, to wcale nie będzie mecz Polska vs. Katar, tylko Polska vs. reszta świata.
W każdym bądź razie jestem przekonana, że polscy zawodnicy dadzą z siebie wszystko.
Kaśka zapisała kolejną notatkę w swoim pamiętniku, zamknęła go i zeszła na śniadanie.
Razem z siostrą i znajomymi z Hogwartu wynajmowali mały domek położony niedaleko hali, na której odbywały się mistrzostwa. W budynku były 4 pokoje, w każdym z nich nocowały 3 osoby, kuchnia i dwie łazienki. Kaśka dzieliła swój pokój z Kamilą (siostrą) i Jagodą. 
W kuchni byli już wszyscy z wyjątkiem Kamili. Można było się spodziewać, że nie wstanie o dziewiątej. Bądźmy szczerzy. Wszyscy lubimy długo pospać, a Kamila jest osobą, która robi to, co lubi.
Przyjaciele rozmawiali w najlepsze, cierpliwie czekając na dziewiętnastolatkę*, ponieważ chcieli zjeść śniadanie razem. Nie wypadało, żeby jedna osoba jadła osobno. W końcu Kama dołączyła do ekipy młodych czarodziejów i razem z nimi zjadła posiłek przygotowany przez jednego z Krukonów, Adriana.
- Mamy jakieś plany na dziś? Może wyjdziemy napić się piwa kremowego? Jest taka ładna pogoda. Nie siedźmy w domu – odezwała się Kamila.
- Myśleliśmy, żeby wybrać się teraz na plażę, a popołudniem, kiedy będzie chłodniej pójdziemy na zakupy. Piwa napijemy się na plaży, okay? – odparła Karolina z domu węża. Mimo odwiecznych jaźni między Gryfonami i Ślizgonami, Kaśka z Karoliną dogadywały się całkiem nieźle.
- Mi pasuje! Co wy na to? – brunetka zwróciła się do reszty znajomych, którzy przyjęli ten plan z wielką aprobatą.

***
Na plaży nie sposób było się nudzić. Można było popływać w ciepłym morzu, poopalać się, pograć w siatkówkę, a nawet stoczyć z kimś mały pojedynek.
Większość osób oglądała starcia młodych czarodziejów, którzy postanowili pochwalić się swoimi umiejętnościami i stoczyć pojedynek na zaklęcia z losowo wybranym przeciwnikiem. Wśród publiczności była także liczna grupka młodych czarodziejów. Kamila, Kaśka, Jagoda, Bartek, Darek i Zuza patrzyli z zaciekawieniem na dwie osoby, który na zmianę miotały w siebie różnymi zaklęciami.
-Może zgłosimy się na ochotników? – zapytała Jagoda Bartka.
- Okay, może być ciekawie – zgodził się Puchon.
Jak postanowili, tak zrobili i kilka minut później stali naprzeciwko siebie. Obydwoje bacznie obserwowali zachowanie przeciwnika. Chcieli wychwycić choćby najmniejszy szczegół sugerujący niepewność rywala. Na koniec tylko spojrzeli sobie ostro w oczy. Już nie liczyło się to, że są przyjaciółmi. Teraz liczyła się wygrana.
- Proszę podać sobie ręce, na znak szacunku do przeciwnika – odezwał się głos prowadzącego.
Podeszli do siebie i uściskali sobie dłonie wymieniając się jadowitymi uśmiechami po czym oddalili się na wyznaczoną odległość i wycelowali różdżki. Patrzyli sobie w oczy. Toczyli walkę na spojrzenia, a wygraną było rzucenie pierwszego zaklęcia. Przywilej ten trafił do Jagody. Użyła zaklęcia niewerbalnego, które powaliło przeciwnika na ziemię. Ten jednak szybko wstał i kontratakował, ona jednak zdążyła wznieść tarczę ochronną, która nie przepuściła strumienia z jego różdżki. Przez kilkanaście minut słychać było wykrzykiwane zaklęcia. Strumienie światła, iskier, wody, lub języki ognia wylatywały raz po raz z różdżek obojga czarodziejów. Pojedynek skończył się wygraną Bartka, który pokonał Gryfonkę zaklęciem powodującym puchnięcie dłoni. Rzuciła różdżkę na ziemię, co oznaczało wygraną chłopaka.
Oboje roześmiani opuszczali scenę i skierowali się w stronę przyjaciół, którzy na ich widok zawołali brawami i radosnymi okrzykami. W czasie pojedynku dołączyła do nich reszta znajomych, więc następne widowiska oglądali już pełną ekipą.
Po pewnym czasie Zuza przyniosła skrzynkę kremowego piwa, co wyglądało bardzo zabawnie, ponieważ Ślizgonka była niska i bardzo szczupła, a skrzynka wcale nie była taka mała. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że dziewczyna zaraz się przewróci. Na szczęście jej kolega z domu węża szybko do niej podszedł, odebrał jej butelki i rozdał je wszystkim znajomym z Hogwartu.
***
Dzień na plaży minął bardzo szybko i nikt nawet nie zauważył, kiedy słońce przybrało odcień czerwieni, a niebo rozbłysło milionem barw.
- Chyba nici z zakupów – odezwał się jeden ze Ślizgonów, Piotrek, upijając łyk piwa ze swojej butelki.
- Najwidoczniej – przyznała Kamila – ale zawsze możemy podziwiać zachód słońca. Przekonajmy się, czy w Katarze jest równie piękny jak nad Bałtykiem – położyła się na piasku i patrzyła na horyzont, za którym zaraz miało schować się słońce.
- Jest tu trochę za cicho. Czegoś brakuje – powiedziała Ola, Krukonka.
- Chyba nawet wiem czego – odezwała się w końcu Kaśka – w Katarze nie ma muzyków, grających indiańskie melodie.
- Chyba masz rację.
Siedzieli i obserwowali słońce chowające się w morzu. Wypili ostatnie łyki piwa i zaczęli pakować swoje rzeczy. Kiedy opuszczali teren plaży, było już ciemno, ale nikt z nich nie czuł się niepewnie, ponieważ szli w naprawdę dużej grupie. Wchodząc do domku, wszyscy śmiali się i głośno rozmawiali. Nie zdawali sobie sprawy z późnej godziny, dopóki Darek nie upomniał ich, że powinni być wypoczęci, żeby móc jutro dopingować naszą reprezentację. Wszyscy się z nim zgodzili i rozeszli się do swoich pokoi. Nie minęło dużo czasu, a już spali.
Rano obudzili się w świetnym humorze. Wszyscy byli podekscytowani dzisiejszym meczem. Żywo rozmawiali i wymieniali między sobą opinie na temat zawodników zarówno polskich jak i tych grających dla reprezentacji Kataru. Jedni zakładali się, kto złapie złotego znicza, a drudzy obstawiali, ile czasu będzie trwał mecz.
O godzinie siedemnastej zjawili się już na trybunach. Wybrali sobie znakomite miejsca, skąd widzieli dokładnie całe boisko. Parę minut przed rozpoczęciem rozgrywki zawodnicy obu drużyn wyszli z szatni, a ich nazwiska zostały kolejno wyczytane przez komentatorów. Po przedstawieniu graczy zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego. Kibice Kataru okazali się co najmniej niekulturalni gwiżdżąc podczas hymnu. Kiedy Polacy skończyli śpiewać, po boisku i trybunach rozniosła się melodia hymnu Kataru. Kapitanowie obu drużyn podali sobie ręce i na otrzymany znak wszyscy zawodnicy wznieśli się w powietrze na swoich miotłach. Piłki zostały wypuszczone ze skrzyni i rozpoczęła się gra.
Polacy szybko przejęli kafla i po niecałej minucie padła już pierwsza bramka meczu. Polscy kibice podnieśli się z miejsc. Powoli zaczynało się szaleństwo na trybunach. Piłka w rękach Katarczyków,  prawoskrzydłowy podlatuje do pętli, bierze zamach i… Tłuczek uderza w jego głowę. Kibice biało-czerwonych znów szaleją, ale tym razem nie tylko oni. Osoby dopingujące Katarczyków również wpadają w wir szaleństwa, ale nie z radości. Wręcz przeciwnie. Są wściekli. Niestety przekrzykują kibiców Polski, ale trudno się dziwić. Na sektorze Kataru znajdują się też Hiszpanie, którym zapłacono za dopingowanie Katarczyków. Gospodarze kupili sobie kibiców. Mecz toczy się dalej. Szukający wypatrują znicza, ale nigdzie go nie ma. Nikt się nie spodziewa, że wypuszczą go tak szybko. Kibice przyszli tu, żeby zobaczyć niemałe widowisko, a wypuszczenie złotej piłeczki mogłoby skrócić czas tego spotkania i pozbawić mecz wielkich emocji, które zawodnicy zaczną odczuwać dopiero za parędziesiąt minut.  Michał Jurecki ma kafel, podaje do Wiśniewskiego, ten oddaje piłkę Bartkowi Jureckiemu, kafel wraca do Gadżeta i GOL! Wiśniewski sprytnie wykiwał katarskiego bramkarza. Zasugerował rzut do środkowej pętli wzbijając się wyżej w powietrze, lecz później szybko zniżył lot i prawie włożył piłkę do lewej obręczy. Niespotykane, żeby szukający strzelił gola i to w taki sposób. Katarczycy mają kafla, ale Polacy szybko go przejmują. Michał Szyba próbuje szybko zawrócić, aby strzelić kolejnego gola w tym spotkaniu, ale niestety zostaje zaatakowany dwoma tłuczkami na raz. Widać, że pałkarze Kataru są bardzo zgrani czasowo. Katarczycy znów mają piłkę. Polacy ustawiają się do obrony, ale bezskutecznie. Obrotowy Kataru uderza wolną ręką polskiego zawodnika w twarz, a drugą oddaje rzut, którego Sławek Szmal nie był w stanie obronić z powodu szoku po zaistniałej sytuacji. Polacy są jednak spokojni o wynik, ponieważ sędziowie powinni odgwizdać faul. Zachowanie obrotowego było delikatnie ujmując niesportowe. Problem w tym, że nie słychać żadnego gwizdka. Poszkodowany Michał Jurecki dolatuje do dwóch sędziów pochodzących z Serbii i żąda, aby ukarali Katarczyka za niesportowe zachowanie i nie zaliczali bramki. Oni jednak zaczynają się z nim kłócić, że w zachowaniu obrotowego nie było nic niesportowego. Kłótnia kończy się żółtą kartką dla Dzidziusia. Zawodnicy grają dalej. Kafel w rękach Orzechowskiego, podaje do Dzidziusia, który z prędkością światła leci w stronę trzech obręczy i trafia! Gol jednak nie zostaje uznany przez sędziów. Kiedy zdziwieni zawodnicy pytają dlaczego, szanowni sędziowie odpowiadają, że oni wykonują swoją pracę i nie mają obowiązku wyjaśniać im reguł gry, które powinni znać już od dawna. Mecz ciągnie się dalej, a sędziowie nie przestają zadziwiać. Oczywiście żadne zaskoczenie w tym meczu nie było miłe dla Polaków. Po kolejnej dosyć komicznej sytuacji, kiedy sędzia, który przez jakiś czas pracował w świecie mugoli, odgwizdał błąd kroków Adamowi Wiśniewskiemu, kibice biało-czerwonych przestali nad sobą panować i nie ograniczali przekleństw. Katar kupił zawodników, kupił kibiców, to kupił i sędziów. 
Po kilku innych „sprawiedliwych” gwizdkach, sędziowie nagle spadli ze swoich mioteł. Gra została na chwilę zawieszona i wezwano lekarzy ze szpitala św. Munga. Okazało się, że upadek jest spowodowany zaklęciem petrificus totallus, ale rzuconym z ogromną siłą, zapewne przez wiele różdżek. Panowie Stojković i Nikolić zostali wyniesieni na noszach z terenu boiska i zawiezieni do szpitala. Lekarze powiedzieli, że wybudza ich za kilka dni.
Zastała nagła potrzeba zmiany sędziów. Całe szczęście na trybunach było dwóch Argentyńczyków, którzy sędziowali w poprzednich latach na mistrzostwach świata i z chęcią zgodzili się dokończyć pracę zaczętą przez Serbów.
Wznowiono mecz. Tym razem gra przebiegała naprawdę sprawiedliwie. Wszystkie przewinienia były odgwizdywane, nie było niepotrzebnych sporów między zawodnikami a sędziami. Około siedemdziesiątej minuty obaj szukający dostrzegli złotego znicza, który unosił się tuż nad ziemią obok słupa środkowej pętli Katarczyków. Adam Wiśniewski zareagował minimalnie wolniej niż katarski szukający. Lecieli tuż obok siebie, ciągle nabierając prędkości. Katarczyk wysunął się na kilkucentymetrowe prowadzenie. Niestety starszy model miotły Polaka nie był w stanie go dogonić. Polska prowadziła 120 punktami. Oznaczało to, że gdyby Katarczyk złapał znicza, mecz zakończyłby się remisem i musieliby rozegrać dogrywkę. Nigdy w historii quidditcha nie zdarzyła się taka sytuacja, więc nikt nie wiedział czego można się spodziewać. To dodatkowo motywowało Katarczyka, który starał się przyśpieszyć jeszcze bardziej. Znicz nie zamierzał zmieniać miejsca. Wysunięta do przodu ręka Wiśniewskiego nadal była kilka centymetrów dalej od złotej piłeczki niż ręka rywala. Niewielka odległość dzieliła ich od znicza. Teraz, albo nigdy, pomyślał Polak.
-Dalej, dalej, ręko Gadżeta! – krzyknął, a jego ręka wydłużyła się i złapała złotego znicza.
Tym razem krzyk Polaków zagłuszyłby nawet liczne legiony rzymskie. Wszyscy, którzy jeszcze kilka sekund wcześniej czekali w niepewności, a ich serca próbowały wyskoczyć z piersi teraz skakali i krzyczeli. Wszyscy Polacy, zarówno kibice jak i zawodnicy, wykrzykiwali imię szukającego, dzięki któremu wygraliśmy ten mecz.
Teraz pozostało zastanawiać się, co będzie z serbskimi sędziami. Widocznie spora grupa osób na trybunach wypowiedziała jedno proste zaklęcie, które rzucone przez dużą liczbę różdżek, miało skutek na tyle poważny, że lekarze św. Munga nie byli w stanie wyleczyć go na miejscu i nie będą w stanie wyleczyć go przez kilka dni. Cóż… Należało im się.
Po meczu grupa hogwardzkich czarodziejów wybrała się do knajpy. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że tak wielkiego sukcesu nie można opijać piwem. Zamówili więc ognistą whisky. Wypili po szklance, cieszyli się z odniesionego sukcesu i omawiali zachowanie sędziów oraz najistotniejsze akcje zawodników. Zgodnie stwierdzili, że najlepszym zawodnikiem był polski bramkarz, Sławek Szmal, który obronił 86% bramek, ale zwycięstwo biało-czerwoni zawdzięczają zdecydowanie Gadżetowi.
Około trzeciej nad ranem cała ekipa wróciła do wynajętego domku. Jutro mieli cały dzień dla siebie, a pojutrze… Najważniejszy dzień ich pobytu w tym mieście – Finał Mistrzostw Świata w Katarze:   Polska – Francja.
Czarodzieje położyli się spać.
Obudzili się dopiero o godzinie czternastej, więc nie mieli żadnych planów na to, jak spędzić dzień. Postanowili zostać w mieszkaniu i odpocząć po wczorajszym świętowaniu, bo nie wszyscy skończyli opijać zwycięstwo po jednej szklance.
***
Następnego dnia już od samego rana rozmawiali tylko i wyłącznie o nadchodzącym meczu. Było to wielkie przeżycie. Reprezentacja Polski w finale mistrzostw świata w quidditchu. Już nawet nie chodziło o to, żeby wygrać. Sam fakt, że Polacy znajdą się na podium i to na pierwszym lub drugim miejscu dawał mnóstwo radości.
Mecz nie był łatwy. Trwał ponad cztery godziny i o wyniku decydowało tylko złapanie znicza. Do ostatnich minut utrzymywał się remis. Całe szczęście Adam nie zawiódł i po raz kolejny złapał złotą piłeczkę, zapewniając Polakom wygraną. Polska została Mistrzem Świata w quidditchu!
***
Sprawa sędziów nie ucichła. Wszyscy czekali aż lekarze ich wybudzą. Zrobili to dwa dni po meczu finałowym. Pierwszymi gośćmi, którzy odwiedzili ich zaraz po tym, jak odzyskali przytomność byli reprezentanci Federacji Quidditcha, którzy, korzystając z tego, że sędziowie są osłabieni, podali im veritaserum. Serbowie, zmuszeni do powiedzenia prawdy, opowiedzieli, że przyjęli pieniądze od katarskiego Ministra Magii i sędziowali tak, jak on im kazał. Za oszustwo zarówno oni jak i Minister Magii z Kataru zostali skazani na kilkuletni pobyt w Azkabanie.

I wszyscy żyli długo i szczęśliwie!
No, za wyjątkiem dwóch Serbów i katarskiego Ministra Magii.



* już ma 20 latek <3 

czwartek, 29 stycznia 2015

Always believe in angels

Witam Kochani. Dzisiaj publikuję bajeczkę o aniołach.
Miłego czytania!

Always believe in angels.

Anioły są wszędzie. Nie widzimy ich, lecz mimo to jesteśmy przekonani, że nigdy nas nie opuszczają. To prawda. Są obok nas zawsze. No… Prawie zawsze. 
Był to dzień jak każdy inny. Piotrek wstał rano, umył się, zjadł śniadanie i poszedł do szkoły. Kiedy przechodził przez jezdnię nagle jakby wyrósł przed nim samochód, którego wcześniej nie widział. Kierowca zatrzymał się gwałtownie kilka centymetrów od chłopca. Bardzo mało brakowało do tragedii. Wystraszony chłopiec poszedł dalej. Kiedy stanął przed wejściem do szkoły i sięgnął ręką aby otworzyć furtkę, z daleka nadleciała wielka śnieżka, która trafiła go prosto w głowę pozostawiając siniaka. Piotrek już wiedział, że ten dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych. 
Na lekcji geografii nauczycielka zrobiła niezapowiedzianą kartkówkę, na którą chłopiec zupełnie się nie przygotował. Kiedy w czasie przerwy wyszedł na korytarz, koledzy wyśmiewali się z niego. Kpili ze śladu pozostawionego przez śnieżną kulkę. Chłopiec był zupełnie zdruzgotany. Wrócił do domu. Otworzył drzwi i wszedł do kuchni, gdzie zazwyczaj siedziała jego mama, ale było jej tam. Postanowił sprawdzić w salonie, sypialni, łazience i wszystkich innych pomieszczeniach w domu. Nikogo nie było. Zajrzał nawet do piwnicy, ale tam też było pusto. Piotrek czuł się bardzo nieswojo. Zawsze, kiedy wracał do domu byli już tam jego rodzice a w czwartki nawet starszy brat. Tego dnia był czwartek, lecz jego również nie było. Z nadzieją, że bliscy na chwilę wyszli, chłopiec poszedł do swojej sypialni, położył się na łóżku i nabazgrał kilka zdań w pamiętniku po czym zasnął. Obudził się w środku nocy. Wstał z łóżka i udał się w stronę drzwi. Było bardzo ciemno, ale przecież znał każdy centymetr swojego mieszkania. Wyciągnął dłoń aby nacisnąć klamkę, ale zamiast niej, jego dłoń dotknęła zimnej jak lód ściany. Wrócił do łóżka i wsunął rękę pod poduszkę, pod którą zawsze trzymał swoją komórkę. Nie znalazł jej tam. Chłopiec szybko połączył fakty i zorientował się, że to nie jest jego pokój, ani nawet jego dom. Wystraszył się. Stał cicho, bez ruchu. Poczuł na swojej szyi czyjś oddech, odwrócił się i zemdlał pod wpływem mocnego uderzenia w głowę. 
Miał sen, a może lepiej to nazwać wizją? Lub objawieniem? W każdym bądź razie był w Niebie. Przeszedł przez bramę i ujrzał mnóstwo aniołów które patrzyły na Ziemię przez szczeliny w chmurach. Co rusz jeden wlatywał do Królestwa lub zlatywał na świat. Chłopiec chciał się zapytać jednego o to, gdzie może naleźć Pana Boga, ale anioł odpowiedział, że nie może teraz rozmawiać, ponieważ pilnuje swego podopiecznego.
- A więc, to anioły stróże – pomyślał chłopiec.
- Tak Piotrku – odezwał się głęboki donośny głos, po czym wszyscy aniołowie padli na kolana. Chłopiec dalej stał i rozglądał się. – Idź przed siebie, a do mnie dotrzesz. Mam dla ciebie ważne zadanie.
Piotrek posłuchał rady i ruszył przed siebie, nagle bladoniebieska aura, która otaczała wszystko znajdujące się w tym miejscu, zmieniła się w jasnozłotą, świetlistą.
- Chłopcze, jak już pewnie zdążyłeś się zorientować, jesteś w Niebie. – odezwał się Bóg 
- T-t-tak. – odpowiedział wystraszony. 
- Przejdźmy do rzeczy. Jak już mówiłem, mam dla Ciebie bardzo ważne zadanie. Zauważyłeś, że dzisiaj miałeś szczególne nieszczęście? Twój Anioł stróż zaginął. Musisz go odnaleźć. Jako jego podopieczny znasz go najlepiej i tylko ty możesz wiedzieć, co się z nim teraz dzieje. Musisz wytężyć swój szósty zmysł, aby odnaleźć go. Zajrzyj głęboko w swoje wspomnienia i przypomnij sobie, kiedy ostatnio stał obok ciebie. Zaufaj mi.
Zdezorientowany Piotruś postanowił zaufać Bogu i postarał się odnaleźć swojego opiekuna. Przypominał sobie wszystko, co się ostatnio zdarzyło. Anioła nie było przy nim, kiedy obudził się w nocy i został zaatakowany, nie było go, kiedy wrócił do pustego domu, ani kiedy był w szkole. Nie dostrzegł go też, kiedy wychodził z domu. Przy śniadaniu również go nie było. Próbował przypomnieć sobie poprzedni dzień, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Dostrzegł jakiś malutki przebłysk wspomnień. Tak, wchodził do domu i pomógł sąsiadce wnieść zakupy. Przyjrzał się dokładniej. Pióro. Duże, białe pióro, które zapewne należało do anioła. Ale jak to do anioła? Czy anioły w ogóle istnieją?
- Boże, wczoraj, kiedy wcho… - chłopiec urwał i zapadł w ciemność. 
Piotrek już się nie obudził. Zwątpił w istnienie aniołów, kiedy jego stróż był w potrzebie. Chłopiec nie wrócił już do świata żywych, a opiekujący się nim anioł nie wrócił już do nieba. Do tej pory nie wiadomo, co się z nim dzieje.
Pamiętaj!
Nie narażaj swojego anioła. Zawsze wierz w anioły – Always believe in angels.